W pewnym momencie żałowałem, że dzień wcześniej nie zmarłem. 67 osób zmarło w powiecie jarocińskim z powodu koronawirusa.
Ze statystyk wynika, że zakażenie potwierdzono u ponad 2.100 osób z naszego terenu. To cały czas wiele osób twierdzi, że pandemię nakręcają politycy i media.
- W pewnym momencie żałowałem, że dzień wcześniej nie zmarłem, bo nie dawałem sobie rady z bólem - mówi Zbigniew Nowak, jaraczewski radny i sołtys Parzęczewa.
Rozmowa ze ZBIGNIEWEM NOWAKIEM - jaraczewskim radnym i sołtysem Przęczewa
Jak ostatnio rozmawialiśmy, to powiedział pan, że schudł 10 kilogramów w ciągu 10 dni.
Nikomu nie życzę takiego odchudzania. Niestety zaraziłem się koronawirusem. Nie miałem siły jeść i pić. Przez dwa tygodnie jadłem niewiele. Zmuszałem się do zjedzenia skibki chleba z pomidorem, aby wziąć leki. Brałem bardzo dużo leków przeciwbólowych i przeciwgorączkowych. W zasadzie tabletki połykałem co trzy godziny. W życiu nie zażywałem tylu lekarstw.
Lekarz je panu przepisał?
Od lekarza otrzymałem receptę na antybiotyk. Ale nie wiem, czy on mi pomógł.
Jakie miał pan objawy?
Najpierw wystąpiła temperatura - 37,5 stopnia, a potem było już 39 stopni. Nie mogłem jej zbić żadnymi tabletkami. Potem pojawił silny i strasznie dokuczliwy kaszel. Miałem też problemy z oddychaniem. Bolały mnie wszystkie mięśnie i kręgosłup. Ból był nie do opisania. Kładłem się na wznak na podłodze, klęczałem przy łóżku. Jednym słowem wyłem z bólu. Najgorsze były cztery pierwsze noce. Zażywałem najsilniejsze leki przeciwbólowe, ale dolegliwości ustępowały tylko na kilkanaście minut i potem znów wracały. W pewnym momencie żałowałem, że dzień wcześniej nie zmarłem, bo nie dawałem sobie rady z bólem. Takiego czegoś nie życzę najgorszemu wrogowi. Nie mogłem dojść do łazienki. Jednej nocy temperatura dochodziła już do 40,5 stopnia. Nie wiedziałem, co robić. Brałem zimny prysznic, żeby wychłodzić ciało, bo myślałem, że się ugotuję. Nie skarżyłem się najbliższym, bo nie chciałem ich denerwować. Nie do końca sobie zdawali sprawę z tego, jak bardzo było ze mną źle.
Nie lepiej było się skontaktować z lekarzem i poprosić o skierowanie do szpitala.
Byłem w telefonicznym kontakcie z lekarzem rodzinnym. Chciał mnie skierować do szpitala. Ale może jakbym się dostał do szpitala, to może już dzisiaj byśmy nie rozmawiali. Nie wiem, jakby to się skończyło, gdyby mnie podłączyli pod respirator. Syn załatwił mi koncentrator tlenu. Kiedy czułem, że się uduszę, to podawałem sobie tlen.
Poziom saturacji też pan monitorował.
Oczywiście, że tak. Były momenty, że gwałtownie spadała. To zaraz podawałem sobie tlen. Szczerze mówiąc, jak pojawiły się pierwsze objawy, to liczyłem, że po 7 dniach już będę zdrowy. A tymczasem to wszystko trwało aż 10 dni. Były już momenty, że dolegliwości ustępowały, a potem ponownie się nasilały.
A teraz jak się pan czuje, blisko miesiąc od zakażenia?
Do dzisiaj jeszcze odczuwam ból, ale nie ma porównania z tym, co było. Kaszel już mi prawie minął. Czuję, że jestem słaby, ale z każdym dniem jest coraz lepiej. Przez kilka pierwszych dni, jak zakończyłem izolację, to nie mogłem wejść po schodach na pierwsze piętro. Każda czynność, która ludziom zdrowym wydaje się prosta, mnie kosztuje jeszcze sporo wysiłku. W miarę możliwości staram się codziennie chodzić, aby powoli wrócić do formy.
Co powiedziałby pan tym, którzy twierdzą, że nie ma wirusa. W szpitalach leżą statyści, a pandemię nakręcają media.
Nie będę używał dosadnych określeń. Początkowo też z niedowierzaniem podchodziłem do tego, co działo się wiosną, np. we Włoszech. Szybko jednak okazało się, że wirus zabija ludzi i jest śmiertelnym zagrożeniem. Pewnie są ludzie, którzy łagodnie przechodzą chorobę. Mam 62 lata i myślałem, że umrę. Nikt mi nie wmówi, że nie ma wirusa. Ubolewam nad tym, że tak twierdzą nawet niektórzy moi znajomi. Starałem się przestrzegać wszystkich obostrzeń. Nosiłem maseczkę, a i tak nie wiem, gdzie się zaraziłem.
Jak pan ocenia dostępność do lekarza w dobie pandemii?
Nie miałem problemu, aby uzyskać teleporadę. Od razu dostałem skierowanie na test. Trochę zwlekałem z jego wykonaniem, ponieważ przez pierwsze cztery dni nie byłem w stanie jechać samochodem. Wiadomo, że lekarze rodzinni boją się, żeby nie zachorowali, bo kto będzie leczył. Jak w takiej małej przychodni lekarz zachoruje, to kto będzie wystawiał chociażby skierowania. Nie mam powodów, aby narzekać na swojego lekarza Piotra Kolańskiego. Trzy razy dzwonił do mnie osobiście i pytał, jak się czuję. Chociaż były momenty, w których myślałem, że trafię do szpitala.
Uważa się pan za szczęśliwca, że ma chorobę za sobą?
Tak. Ale nie wiem, co przede mną. Tak naprawdę, to nie wiem, czy mogę się zarazić jeszcze raz. Nikomu nie życzę tego, przez co musiałem przejść. Każdego ostrzegam: „Uważaj”. Człowiek, który nie przeżył choroby, nie docenia codziennej normalności.