Jonasz Pakulski - trzydziestoletni akrobata rowerowy i twórca internetowy pochodzący z Witaszyc w Wielkopolsce. Od ponad dziesięciu lat mieszka w Poznaniu, gdzie rozwija swoją pasję do akrobatyki rowerowej, łącząc ją z działalnością eventową i filmową.
Od roweru z marketu do światowych projektów
Żeby zobaczyć jak zaczęła się ta droga, wystarczy spojrzeć do archiwum wideo. Bez trenera, bez profesjonalnego zaplecza, super sprzętu.
- Pierwszy rower kupiłem za własne oszczędności, chyba tysiaka. Rower był używany, ciężki i ciągle się coś w nim psuło. To był taki miejski, do pierwszych trików - nie rower trialowy. Wszystkiego uczyłem się sam. Siedziałem godzinami w internecie, patrzyłem jak robią to inni - opowiada Jonasz
Jonasza wciągnęła akrobatyka rowerowa, zanim jeszcze w Polsce zaczęła zdobywać popularność w mediach społecznościowych. Jeździł po okolicy, nagrywał amatorskie filmiki. Z czasem zaczęły pojawiać się pierwsze występy, eventy, pokazy.
- W pewnym momencie przyszła myśl: mogę z tej pasji żyć. I wtedy zacząłem traktować to poważniej - jak projekt na całe życie - opowiada.
Marzenie - Hawaje
Pomysł zrodził się z podróży po Islandii, gdzie Jonasz nagrał swój pierwszy profesjonalny materiał. Projekt był udany, ale w głowie został niedosyt. Chęć zrobienia czegoś większego, bardziej spektakularnego.
- Hawaje były takim marzeniem-odłożonym. Pomyślałem: dobra, to jest ten moment. Zrobię coś, czego nikt wcześniej nie zrobił - połączę akrobatykę rowerową z naturą Hawajów. Konkretny cel pojawił się szybko. Koko Head - ikoniczna góra na Oahu, na której zboczu ciągnie się ponad 1000 drewnianych schodów, pozostałość po starej kolejce wojskowej. Zobaczyłem zdjęcie. Te schody były tak strome, że wyglądało to jak pionowa ściana. Pomyślałem: a gdyby tam wskoczyć? Rowerem. Stopień za stopniem
Koko Head to nie „górka w parku”. Dlaczego to wyczyn?
Choć Koko Head na zdjęciach wygląda jak malownicze wzgórze nad oceanem, w rzeczywistości jest jednym z najbardziej kondycyjnych szlaków na Oahu. Jego parametry nie pozostawiają wątpliwości:przewyższenie: ok. 278 metrów,długość trasy: ok. 2,6 km (w obie strony),1048 stromych stopni z dawnych podkładów kolejowych, ułożonych jak pionowa drabina biegnąca po zboczu wulkanu.To krótkie, ale niezwykle intensywne podejście. Nie przypomina typowego górskiego szlaku - bardziej trening typu cross-fit na świeżym powietrzu, pod słońcem i wilgotnością tropików. Stopnie mają różną wysokość, są nierówne i śliskie, a momentami wejście jest tak strome, że ludzie wchodzą na czworakach.
Żeby pokazać skalę tego wysiłku laikowi, warto porównać go do dobrze znanej Polakom Śnieżki. Wejście na nią z Karpacza to ok. 800-1000 m przewyższenia, czyli ponad trzy razy więcej w pionie - ale to zupełnie inny rodzaj wysiłku. Śnieżka jest dłuższą, spokojniejszą wędrówką. Koko Head natomiast to krótki, brutalny sprint pod górę, w którym mięśnie płoną od pierwszych minut.
Innymi słowy: Śnieżka męczy długim podejściem. Koko Head męczy intensywnością. A Jonasz nie tylko to wszedł - on wskoczył na rowerze.
To właśnie sprawia, że jego hawajski projekt przestaje być efektownym filmem z wakacji, a zaczyna być realnym sportowym wyzwaniem.
Rok przygotowań i… kontuzja
Wszystko zaplanował sam. Budżet, trasę, sprzęt, logistykę dziewięciu lotów między wyspami od startu w Polsce po przeloty między hawajskimi wyspami. Ale najważniejsze były treningi.
- Zbudowałem w ogrodzie symulator schodów. Codziennie tam ćwiczyłem. To była rutyna, praca, trening, regeneracja, dieta, fizjo - wymienia jednym cięgiem.
Kiedy forma miała iść w górę, ciało odmówiło posłuszeństwa. Na trzy tygodnie przed wylotem pojawiła się kontuzja barku, bolesne zapalenie, które wyłączyło go z treningów.
- Byłem załamany. Leczenie trwało do samego wyjazdu. Przeciwności udało się pokonać, ale ból odpuścił dopiero na Hawajach.
Dziewięć lotów, cztery wyspy, jeden projekt
W ciągu miesiąca odwiedził Oahu, Maui, Kauai i Big Island. Na każdej wyspie nagrywał osobne odcinki na YouTube - od przeglądów atrakcji po treningi w niezwykłych sceneriach [ZOBACZ FILMY NA DOLE].Choć Hawaje słyną z restrykcji dotyczących przyrody, obyło się bez trudności.
- Bałem się, że ktoś mnie wyrzuci albo że dostanę mandat. A było odwrotnie. Ludzie robili zdjęcia, kibicowali, schodzili ze schodów. Totalna pozytywna energia.
Wielki dzień: Koko Head
Gdy przyszedł dzień realizacji, on wspinał się na wulkan, a jego kolega wszystko nagrywał. Wspinaczkę wykonał sam, bez wsparcia ekipy.
- To było najtrudniejsze fizyczne wyzwanie w moim życiu. Nie tylko technicznie - to jest po prostu mordercze dla nóg, płuc, wszystkiego - relacjonuje.
W pewnym momencie wchodzący turyści zaczęli go rozpoznawać.
- Ktoś krzyknął: ‘On tu wjeżdża na rowerze!’ I nagle ludzie się zatrzymywali, patrzyli, dopingowali. Mega emocje. Gdy w końcu stanął na szczycie, poczuł - jak mówi - ulgę wymieszaną z euforią.
Film jako misja
Najważniejszy materiał - główny film „Ride in Paradise” - miał premierę w grudniu.
- To nie jest tylko film o jeździe. Chciałem pokazać, jak moja pasja łączy się z niezwykłymi miejscami. Jak spokój na rowerze współgra z magicznymi krajobrazami Hawajów, a przy bardziej ekstremalnych skokach daje potężną dawkę adrenaliny. Przede wszystkim chcę tym zainspirować młodych. Pokazać, że warto marzyć.
Inspiruje go m.in. Marcin Banot - znany z ekstremalnych wspinaczek. Podziwiam go za determinację i jakość materiałów.
- Ja też wiem, ile pracy jest za trzyminutowym filmem. Ludzie widzą efekt, ale nie widzą miesięcy przygotowań.
Co dalej?
- Mam w głowie kilka kierunków, bardzo ekstremalnych. Dużo zależy od odbioru tego projektu. Jeśli będzie dobry, chcę robić coś jeszcze większego - mówi nie zdradzając konkretnych planów.
Wraz z Jonaszem zapraszamy na jego media społecznościowe. YouTube, TikTok, Facebook - Jonasz Pakulski.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.