W połowie kwietnia 18-latkowie rozpoczęli wyprawę Jarocin - Dortmund. Po przejechaniu 932 km 20 kwietnia dojechali na miejsce. Jak wyglądała ich podróż? Co ich zaskoczyło, a co przestraszyło? Jakie mają kolejne plany?
Jak po wyprawie, było warto?
Miłosz: Oczywiście, że było warto! Doznania, jakich doświadczyliśmy, przepiękne widoki, mieliśmy ogromne wsparcie. Jedyne, co nas boli, to że tak szybko minęło.
Florian: Najgorszy był powrót. Tą samą trasę, którą pokonaliśmy tydzień, przejechaliśmy w 13 godzin autem. 13 godzin siedzenia.
Jak minęła Wam trasa?
Florian: Chciałbym powiedzieć, że spokojnie, ale jechaliśmy trzy dni w deszczu i pod wiatr, ale daliśmy radę. Na szczęście było to wynagrodzone słońcem potem. Można powiedzieć, że mieliśmy cały wiosenny przekrój pogodowy.
Miłosz: Ostatecznie jesteśmy cali spaleni słońcem, bo żaden z nas nie pomyślał o kremie z filtrem.
Czy były momenty grozy?
Florian: Były momenty grozy, były takie trzy sytuacje. Tak, taka najmniejsza groza to chyba jak strzeliła mi dętka.
Miłosz: Ja rozchorowałem się przez niedopatrzenie czyli zbyt cienki śpiwór. Na szczęście w support carze czekał na mnie grubszy. Mimo to po powrocie musiałem to odchorować, bo przeziębienie zamieniło się w zapalenie oskrzeli.
Florian: I taka największa, no to to był nocleg w Niemczech. Spaliśmy w lesie. Jak rozbiliśmy obozowisko, zobaczyliśmy, że obok są bunkry poniemieckie. Poszliśmy je zobaczyć i wszystkie były zniszczone, ale jeden był odnowiony. Zauważyłem tabliczkę. Przetłumaczyliśmy, że to był obiekt do detonacji niewybuchów i przeczytaliśmy historię tego miejsca. Okazało się, że to był obóz jeniecki i że tam montowali bomby i cały teren, cały las, był zaminowany. Było ostrzeżenie, że mogą mogą występować niewybuchy, a my mieliśmy tam spać. Wracaliśmy wydeptanymi krokami. O 5:00 mieliśmy mieć pobudkę, a magle około 4:00 zaczęła wyć syrena syrena alarmowa. Wystraszyliśmy się, że zaraz wybuchnie bomba. Odetchneliśmy z ulgą, kiedy okazało się, że niedaleko nas jest remiza miejscowej straży, ktora zwoływała się na alarm.
Jak Wasza kondycja? Spodziewaliście się, że będzie lepiej czy gorzej?
Florian: Szło nam bardzo dobrze. Ale po tych pierwszych dwóch dniach, gdzie zrobiliśmy po 160 km wystraszyliśmy się jak dotrwamy do końca. Na szczęście trasa była tak zaplanowana, że z dnia na dzień robiliśmy coraz mniejsze dystanse. Nawet w niektóre dni stwierdziliśmy, że jak dojechaliśmy to było jasno i przejechaliśmy kolejne kilometry. Nie było takiego czegoś, że nie dojechaliśmy gdzieś, bo padła nam kondycja czy byliśmy zmęczeni. Było wybitnie z kondycją
Czym zaskoczyła Was trasa?
Florian: Byliśmy świadomi tego, że w Niemczech ścieżki rowerowe są na o wiele wyższym poziomie niż w Polsce, ale to, co nas zaskoczyło najbardziej, to ten przeskok. Niektóre drogi dla pieszych były zwykłymi, polnymi czy piaszczystymi drogami, a obok każdej z nich była niemal autostrada dla rowerzystów.
Miłosz: Negatywne na pewno było to, że po polskiej stronie trasa prowadziła nas często nie po naszej myśli, przez piasek, wydmy. To strasznie spowolniło nasz przejazd do Dortmundu.
A jak kondycja psychiczna? Czy przeszkadzało Wam, że jedziecie w trakcie świąt?
Florian: To nie była nasza pierwsza wyprawa w święta, uznajemy, że gdy jedziemy w trakcie świąt, to jesteśmy uświęceni. Byliśmy w kościele przed i w trakcie. Mieliśmy też zamiar iść na końcu, ale po po paru godzinach w Dortmundzie uderzyła burza i przyszło oberwanie chmury, przez co musieliśmy zrezygnować.
Gdzie dla rowerzystów jest bezpieczniej?
Florian: Jeżeli chodzi o sam komfort jazdy, gdzie ścieżki wyglądają tak, jak wyglądają i trasy nie są prowadzone po jakichś ruchliwych w drogach, no to w Niemczech.
Miłosz: Chociaż w Polsce jest wyjątek, trasa w Zielonej Górze. Co ciekawe, wcześniej tam przebiegała linia kolejowa, która została zdemontowana i na nasypach kolejowych został wylany asfalt, który był zamieniony w ścieżkę rowerową. Warto też wspomnieć, że od razu po przekroczeniu granicy, jechaliśmy też kontynuacją tej ścieżki. Teraz się mówi, że w Niemczech jest imigracja, ale na na przedmieściach, na wsiach w ogóle tego nie widać. Jest bardzo bezpiecznie.
Jak wyglądało wasze wsparcie od najbliższych, a jak od nieznajomych?
Bardzo dużo wpłat z komentarzami spowodowało to, że to nas napędzało. Różne udostępnienia na portalach społecznościowych też. A znajomi dzwonili jak widzieli na lokalizacji, że stajemy. Wspierali i wysyłali zdjęcia, że byli na świecące albo, życzyli nam smacznego Wesołego jajka itd.
Florian: W kwestii nieznajomych jeszcze możemy powiedzieć, że w Dortmundzie pod samym stadionem spotkaliśmy aż trzech Polaków, niewiarygodne. No czy to było wsparcie? No nie wiem, to był taki pierwszy kontakt, gdzie mogliśmy porozmawiać z kimś innym niż z naszymi chłopakami z Support cara i to było takie wow!
Czy czuliście różnicę w tym wyjeździe w kontekście tego, że była to wyprawa charytatywna w przeciwieństwie od poprzednich?
Miłosz: “Na pewno czuliśmy, że to wyprawa, która nie tylko nam ma sprawić radość, być przygodą, ale też wspomóc podopiecznych Fundacji Ogród Marzeń.
Jak wyglądał ten moment dojazdu na miejsce?
Florian: Sam wjazd do Dortmundu był trochę uciążliwy, bo próbowaliśmy się tam dostać i nagle okazało się, że jest wjazd pod autostradą i jest zamknięty. Musieliśmy robić objazd jeden, potem drugi, bo cały wjazd do Dortmundu był remontowany. Nie było żadnej tablicy, że znajdujemy się w Dortmundzie. Zadzwonił do nas kierowca, który widział nas na lokalizacji. Powiedział, że jesteśmy już w Dortmundzie i okazało się, że byliśmy na przedmieściach.
Miłosz: Jak zobaczyliśmy ten stadion to się popłakałem. Od 2014 roku widziałem go tylko w Fifie, a w końcu mogłem zobaczyć go na własne oczy. To było takie przeżycie, że jadąc ścieżką rowerową Florian mówił do mnie, że mam przestać patrzeć się na stadion, bo zaraz wjadę w ludzi.
Co wspominacie najlepiej?
Miłosz: Widoki i ścieżki, ale chyba najlepiej przyjazd support car’a. To był moment, kiedy byliśmy przemoczeni, a Floriana bolały plecy. Mieli przyjechać w środę po południu, a przyjechaliśmy w czwartek rano. Mimo to jak przyjechaliśmy pojawiła się bardzo pozytywna energia. Dostaliśmy ciepły obiad i cieplejsze ubrania. No i jechało się lepiej, lżej, bo wtedy w plecakach mieliśmy już tylko wodę i batoniki, a nie cały dobytek.
Jakie kolejne plany?
Miłosz: Możemy już zapowiedzieć, że następna wyprawa będzie w czerwcu 2026 po moich maturach. Plan jest na bardzo duże przedsięwzięcie. Pracujemy już nad tym od dłuższego czasu. Nawet sam pomysł powstał przed wyprawą do Dortmundu. Jak ogłosimy datę, to będą wszystkie szczegóły, ale plan to Paryż. 1000 km więcej niż do Dortmundu, więc na pewno to będzie ciekawe.
Florian: Na pewno łatwiej będzie nam tam dojechać, bo jak wiemy jak to wygląda w Niemczech, bo po Niemczech też się będziemy się poruszać.
Czy nadal trenujecie, czy daliście sobie po Dortmundzie odpoczynek?
Miłosz: Oczywiście miałem w planach, ale to przeziębienie, potem zapalenie oskrzeli i płuc... Dopiero od dwóch tygodni mogę wychodzić z domu.
Florian: Ja też od razu po powrocie nie ćwiczyłem, ze względu na ścięgno Achillesa. Cztery dni miałem spuchnięty cały Achilles. No na pewno krócej byłem poszkodowany, bo ja już zdążyłem się wykurować na bieg i biegłem w Jarocinie na półmaratonie.
Ile zebraliście łącznie?
Florian: Ponad 4000 zł. Dziękujemy wszystkim bardzo za wpłaty, za zaangażowanie. Dziękujemy każdemu, kto nam pomógł.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.