Gmina płaci komisjom referendalnym, choć nie wszyscy chcieli wynagrodzenie
- Według mnie chodzi o to, żeby ostatecznie pokazać jak najwyższe koszty referendum - denerwuje się radny Robert Kaźmierczak, jeden inicjatorów majowego referendum sprawie ruchu na rynku. Rzeczywiście wydatek ponad 60 tys. zł na organizację referendum, był jednym z argumentów przeciwników tego pomysłu.
Jeszcze przed głosowaniem radny wystąpił z prośbą o opinię, czy jest możliwość zrzeknięcia się wynagrodzenia. Niestety urzędnicy do dzisiaj nie odpowiedzieli. Tymczasem nawet kilkanaście osób (głownie radnych i członkowie ich rodzin), które 25 maja zasiadało w komisjach, wyraźnie zaznaczyło, że nie chce diety. Ta waha się od 130 do 160 zł (w przypadku szefa komisji).
- Nawet jeśli my zwrócimy to powrotem, to miasto będzie to wykazywać w puli wydatków na referendum, bo de facto te pieniądze wyszły, więc był wydatek. Ja nie pobrałem tego na poczcie, odmówiłem odebrania - deklaruje Kaźmierczak. - Chce też uniknąć zarzutu, że powiedzieliśmy, że się zrzekamy, a potem wzięliśmy pieniądze.
Pytanie czy jest to nadgorliwość, czy urzędnicy nie mieli wyjścia? - W takim razie, dlaczego kazali mi wpisać na formularzu z numerem konta, że zrzekam się diety - zastanawia się inny członek komisji, który też otrzymał przekaz.
(nba)