Piotr Piasecki pochodzi z Nowego Miasta. Jest pasjonatem łowienia ryb i fotografii. Publikuje artykuły w prasie branżowej, testuje sprzęt do połowów, ale najważniejszy dla niego jest kontakt z przyrodą i szacunek do ryb.
Jak się zaczęła twoja przygoda z wędkarstwem?
Kiedy miałem 5 lat, dziadek i tata zaczęli zabierać mnie nad rzekę. Powiem szczerze, od razu mnie wciągnęło i nie widziałem poza tym życia. Wstawałem razem z nimi o 3.00 lub 4.00 w nocy i jeździłem łowić ryby. Od samego początku największe dla mnie znaczenie miał przede wszystkim kontakt z przyrodą. Właściwie trudno mi wyrazić to, co tak naprawdę czuję. Nie potrafię bez tego żyć. Kocham wędkarstwo. Największą frajdę sprawia mi pływanie łódką po Warcie. To jest mój azyl, gdzie mogę uciec i zapomnieć o wszystkim. Płynę daleko od ludzi i się restartuję. Czuję się wtedy wolnym człowiekiem.
Czym dla ciebie jest wędkarstwo?
W prawdziwym wędkarstwie nie chodzi o złowienie, lecz o gonienie przysłowiowego „króliczka”. Im więcej czasu spędzasz nad wodą, tym bardziej rozumiesz zwyczaje każdego gatunku ryb. Jeżeli uda ci się podejść rybę konkretnego gatunku i zmierzyć się z największym okazem, to wyzwala się taka adrenalina, że trudno to sobie wyobrazić. Zresztą dla mnie, jako dla wędkarza, ważne jest wypuszczanie ryb, choć wywodzę się z takich czasów, kiedy wszystkie ryby się zabierało do domu. Nauczyłem się je teraz wypuszczać. W naszych rzekach i wodach stojących dużych sandaczy czy sumów jest po prostu mało. To są żywe pomniki przyrody. Uważam, że tej rybie należy się szacunek i należy ją wypuścić. Przede wszystkim pasja nauczyła mnie cierpliwości, bo naprawdę czasem się po d… dostaje. Siedzisz wiele godzin, komary cię gryzą i nic nie złowisz. Jak w końcu zrozumie się, na czym łowienie polega, to rzeka potrafi ci odpłacić. To jest dla mnie najpiękniejsze.
Jednak są przeciwnicy takiego łowienia ryb. Uważają, że to jest zwyczajne ranienie ryb, które przez to chorują.
Wszystko jest kwestią odpowiedniego podejścia i sposobu wędkowania. Dla przykładu: jesienne łowienie sandaczy na filety wiąże się z częstym braniem małych niewymiarowych ryb, które głęboko połykają przynętę. Uwolnienie takiej ryby często wiąże się z tym, że ona po prostu może tego nie przeżyć. Branie sandacza na sztuczną przynętę wygląda zupełnie inaczej i z oswobodzeniem takiej ryby nie ma najmniejszego problemu. Trzeba w łowieniu jak i zabieraniu złowionych ryb zachować zdrowy rozsądek Nie spotkałem się z chorym okazem na skutek zranienia przez wędkarza. Zdarzyło mi się natomiast złowić dużą rybę, którą już wcześniej złapałem i wypuściłem. Oczywiście należy się z nią odpowiednio obchodzić. Przede wszystkim, jak ją wyciągnę z wody, to muszę uważać na słońce. Ryba nie może być poza wodą zbyt długo. Nie robię sobie stu zdjęć na profil facebookowy, żeby udowodnić innym, że wrzuciłem rybę do wody, a ona przez to będzie bardzo wyczerpana i zdechnie. To ryba jest najważniejsza. Oczywiście fajnie jest się sfotografować z dużym okazem, bo to jest dla wędkarza powód do dumy, ale trzeba to zrobić w taki sposób, aby tej rybie nie wyrządzić krzywdy.
To jaką największą rybę złowiłeś?
Ciężko powiedzieć, bo każdy gatunek jest inny. Dla przykładu pięćdziesięcio- centymetrowy okoń uznawany jest za giganta, natomiast sum, żeby uznać go za wielkiego, musi mieć dwieście pięćdziesiąt cm. Nigdy nie ważę ryb, nawet rzadko je mierzę. Niedawno złapałem pięknego suma na Warcie w Kostrzynie przy ujściu rzeki do Odry. Ważył około 40 kg. Był bardzo silny. Łowiłem go na bardzo mocnym zestawie, a sum ciągnął łódkę pod prąd. Nie da się opisać słowami tego, co się wtedy działo. Złowienie go zajęło mi około 10 minut, ale to dlatego, że miałem specjalny sprzęt do łowienia sumów. Dzięki temu nie zraniłem go i mogłem szybko wypuścić. Sprzęt do łowienia suma jest taki, że możesz zaczepić haczyk o konar drzewa i ciągnąc tak, aż go przesuniesz. Przy czym nie pęknie ani wędka, ani nie zerwie się linka. Na lekkim zestawie nie wystarczyłoby mi dwóch godzin na wyciągnięcie suma i ryba byłaby bardzo wymęczona.
Wędkarstwo bardzo się zmieniło. Dzisiaj jest więcej dziedzin i sposobów łowienia. Osobiście wolę łowić ryby drapieżne, ale nie łapię na żywca. Nie lubię tego. Jak mam założyć tego małego klenia na haczyk, to mi jest go po prostu żal. Generalnie używam sztucznych przynęt, które imitują małe ryby.
Gdzie lubisz łowić?
Wolę łowić ryby na rzekach. To jest niesamowite. Rzeka jest piękna i nieprzewidywalna. Tutaj może się zdarzyć wszystko. Woda to nie tylko ryby, ale też i wiele gatunków ptaków i innych zwierząt. Jak pływam po swoim odcinku Warty, to wiem, gdzie jest gniazdo zimorodków, żeremia bobrów a zdarza się nawet czasami zobaczyć bielika czy bociana czarnego. Obserwacja wschodu i zachodu słońca na rzece to niesamowita rzecz. Kiedy pracowałem w drukarni i jechałem na 6.00 do pracy, to potrafiłem wstać o 2.30, po ciemku biec do portu, wypłynąć łódką i czekać na rozpoczęcie dnia. A jeszcze jak złowisz o wschodzie sandacza, to już naprawdę człowiek się mega czuje. Co prawda do pracy jechałem zmęczony, ale szczęśliwy. Wędkarstwo ładuje mi akumulatory.
Twoja pasja stała się twoim sposobem na życie, właściwie daje ci utrzymanie.
Jestem związany z firmą produkującą sprzęt. Kiedy zacząłem publikować na facebooku zdjęcia i opisywać, co złowiłem, to odezwały się do mnie firmy wędkarskie z propozycjami pracy. Wybrałem jedną z nich. Mam tam swoją ekipę fantastycznych ludzi. Piszę dla niej recenzje sprzętu, za co mam oczywiście profity. Odezwały się do mnie również gazety wędkarskie. Dla nich piszę artykuły. Pomagam też czasami mamie w prowadzeniu sklepu wędkarskiego. Można więc powiedzieć, że wędkarstwo stało się moim zawodem.
Wędkowanie wiąże się również z podróżami, w jakich krajach łowiłeś ryby?
Ze swoją łódką przemierzyłem Polskę wzdłuż i wszerz, nawet pływałem nią po Morzu Bałtyckim, w górach na Czorsztynie, po Wiśle i Odrze. Przemierzyłem też z rodziną Wielką Pętlę Wielkopolski. Byłem z wędką w Norwegii, Holandii, Niemczech, Azerbejdżanie, Bułgarii, Francji, na Słowacji i Litwie.
Marzy ci się jakiś wyjazd z wędką?
Ciężko jest mi powiedzieć, bo świat jest tak piękny, a ja mam tyle marzeń, że życia mi nie starczy. Jednak najbardziej chciałbym pojechać do Ameryki Łacińskiej i złowić na Amazonce arapaimę. To jedna z najsilniejszych ryb żyjących w tej rzece. Marzy mi się też wędkowanie na Malediwach. Świat jest pełen ciekawych zakamarków wartych obejrzenia, a tam są różne gatunki ryb. Moja lista jest bardzo długa.
Masz dwoje dzieci, jak żona podchodzi do twojej pasji?
Przede wszystkim nigdy nie brałem z budżetu domowego zbyt dużo pieniędzy na wyjazdy wędkarskie, przeważnie w moim przypadku były to wyjazdy służbowe albo wakacje rodzinne. Żona mnie zawsze wspierała, bo wie, że moja pasja sprawia mi ogromną frajdę. Staram się planować wyjazdy na ryby z trzy tygodnie do przodu. Są one najczęściej jednodniowe. Co prawda niektórzy się ze mnie śmieją, że pokonuję 500 km w jedną stronę po to, aby połowić i jeszcze tego samego dnia wrócić. Jednak, jak ma się rodzinę, to nie ma tego czasu zbyt wiele. Natomiast wyjazdy zagraniczne są przeważnie rodzinne. Łowię ryby o świcie lub jak położę dzieci spać. Powiem tak, jak w domu dobrze się dzieje, to wszystkie inne sprawy się po prostu same układają, człowiekowi też się wszystkiego chce.
Wędkarstwo nie jest tanim sportem - zestawy do łowienia, odpowiednie buty, strój, to sporo kosztuje.
To prawda, to drogi sport. Sama wędka nic nie znaczy. Może kosztować około 1000 zł, kołowrotek tyle samo. Odpowiednia podpórka może kosztować nawet z 5 tys. zł do tego dochodzi namiot, i cała masa innego sprzętu. Wychodzi więc nam duża suma pieniędzy. Wędkarze często wykorzystują do łowienia ryb echosondę, a ta potrafi kosztować około 20 tys. zł. Mam o tyle dobrze, że będąc testerem w firmie wędkarskiej, większość sprzętu dostaję. Jednym słowem pieniędzy na mój sprzęt za dużo nie tracę.
Masz plany na przyszłość?
Będę robił patent na stermotorzystę, bo od wiosny będę pływał dużym statkiem po Warcie i przewoził ludzi. Kadłub już jest gotowy w stoczni. Chcę na nim m.in. organizować warsztaty z fotografii. Prowadziłby je mój kolegę Radosław Kłopowski, który dostał nagrodę od National Geographic za zdjęcie zrobione w dżungli. Pracujemy również nad tym, żeby w nowomiejskiej marinie powstała plaża, na której stanie scena. Jeżeli wszystko się uda, to od kwietnia przyszłego roku będą się tam odbywać cykliczne imprezy. Obecnie zajmuję się też spływami kajakowymi w Nowym Mieście. Mnie jest ciężko utrzymać się w jednym miejscu. Lubię próbować czegoś nowego, podejmować ryzyko, zajmować się nowymi rzeczami.
Wędkarstwo to nie jedyna twoja pasja.
Zająłem się fotografowaniem przyrody. Musiałem zakupić odpowiedni sprzęt, zwłaszcza obiektyw, który jest bardzo ciężki. Chodząc po lesie, pokonuję kilkanaście kilometrów z całym ekwipunkiem. Muszę też odpowiednio się przygotować. Najpierw myję się szarym mydłem, żeby nie pachnieć. Nakładam rzeczy moro, które mam schowane w szafie z gałązkami, wszystko po to, aby przeszły zapachem lasu. Zasłaniam twarz chustą. Jak byś mnie zobaczyła w lesie, to byś się wystraszyła… (śmiech). Z tym ogromnym obiektywem łażę po bagnach, zachowując kompletną ciszę. Wtedy mam możliwość bardzo bliskiego podejścia pod zwierzynę. To jest niesamowite. Jak usłyszysz jelenia, to przechodzą ci ciary po plecach. Lubię też za dzikami łazić. Co prawda zajęcie to jest męczące, zwłaszcza kiedy o czwartej rano przed pracą idziesz robić fotki z tym całym sprzętem. Oczywiście przy tym ważna jest wiedza na temat tych zwierząt i ich zwyczajów. Przyroda to jest przyroda. Wielkie miasta nie są dla mnie. Kiedyś chciałem wyjechać z Nowego Miasta i przez pewien czas mieszkałem w różnych miejscach, ale teraz nie zamieniłbym go na żadne inne
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.