Wszystko zaczęło się w 1980 roku
Jakub Piotrowicz, Gazeta Jarocińska: Panie Jerzy, zacznijmy od tego, jak to jest być wnukiem takiej legendy?Jerzy Gogołkiewicz, wnuk Stanisława Taczaka: Tak prawdę mówiąc, przez pierwsze czterdzieści lat było to sprawą zupełnie normalną. Nic się nie działo. Temat zaczął być ważny, gdy "rozkręciła go" moja mama, a potem nastąpiło uroczyste przeniesienie prochów dziadka do Poznania i potem to się coraz bardziej rozkręcało. Wtedy też pamięć o Powstaniu Wielkopolskim zaczęła odżywać. Przed wojną ten temat był niechciany, a po wojnie szczególnie pomijany. Dla mnie wszystko zaczęło się mniej więcej w 1980 roku, kiedy po raz pierwszy zaproszono mnie do Jarocina na wmurowanie tablicy w Mieszkowie i otwarcie muzeum w Dworku Hersztopskich. To był dla mnie – i chyba dla wielu Polaków – początek kultywowania pamięci o Powstaniu Wielkopolskim.
Kiedy dziadek jeszcze żył i mieszkał z panem, wspominał czasy mieszkowskie i jarocińskie? Budował jakiś obraz tamtych lat?
Trudno mi powiedzieć, po wojnie byłem dzieckiem. Dziadek wrócił do Polski w 1947 roku. Początkowo próbował zamieszkać w Poznaniu, ale to nie wyszło, więc wylądował w Janikowie, gdzie mieszkał do 1958 roku. Jak było? Czasy przedwojenne nie były dobrze widziane przez nową władzę. Dziadek był pod stałą kontrolą bezpieki w Janikowie. W moim przekonaniu przeżył dlatego, że nic nie mówił i nic nie pisał. Po prostu odciął się od spraw politycznych. Zresztą nigdy nie angażował się w politykę ani żadne spory.
Po wojnie do wielu przedwojennych żołnierzy zgłaszały się nowe władze. Dziadek był starszym człowiekiem, więc pewnie jemu odpuścili, ale czy ktoś z pana rodziny miał propozycje przejścia na stronę komunistyczną, na przykład dołączenia do wojska PRL?
Nie kojarzę nikogo w rodzinie, kto miałby takie propozycje. Wręcz odwrotnie. Ojciec przez cały 1946 rok był w rękach władz sowieckich. Wiem też, że jeden ze stryjów był więziony w latach 50. Nikt nie miał chęci być po stronie rządzącej.
Miał pan w rodzinie generała – wówczas majora – z bogatą karierą zawodową. Czy dziadek przytaczał jakieś opowieści z frontów, na których walczył?
Dziadek od 1916 roku był w legionach. W listopadzie 1918 roku wszedł do Wojska Polskiego jako oficer, kapitan Wojsk Polskich. Znalazł się w Poznaniu, został mianowany majorem i głównodowodzącym Powstania Wielkopolskiego. Potem nastała wojna bolszewicka. To bardzo ciekawy rozdział w życiu dziadka. W 1928 roku został – delikatnie mówiąc – usunięty z Poznania do Lublina, a w 1930 roku przeszedł na emeryturę. Od tego momentu działał już tylko społecznie, między innymi wśród powstańców i w straży pożarnej. Miał zapewniony byt dzięki emeryturze wojskowej, ale nie angażował się politycznie w żadne struktury.
Czy dziadek opowiadał jakieś ciekawe historie związane z Powstaniem Wielkopolskim czy wojną polsko-bolszewicką?
Te rzeczy wiem raczej od matki, która wiedziała więcej, oraz z opowieści znajomych, którzy przychodzili porozmawiać z dziadkiem. Dziadek w domu opowiadał raczej o sprawach rodzinnych. O wojnie w zasadzie nic nie mówił, nie pisał. Chyba po prostu nie chciał przywoływać traumatycznych czasów. Atmosfera przedwojenna była niezbyt zdrowa dla powstańców wielkopolskich, a powojenna tym bardziej. Uważam, że przeżył tyle lat właśnie dlatego, że milczał.
"To, że Jarocin zaczął jako pierwszy było kwestią informacji"
Czy pana samego ciągnęło do wojska ze względu na karierę dziadka?Nie, nigdy. Miałem tylko jednego stryja, który był wojskowym i zginął w Katyniu. Poza nim nikt w rodzinie nie robił kariery wojskowej.
Przejdźmy do pamięci o Powstaniu. U nas lokalnie mówi się, że wszystko zaczęło się w Jarocinie w nocy z 8 na 9 listopada. Czy jako osoba znająca historię nie uważa pan, że wpływ Jarocina na losy powstania jest marginalizowany?
Nie powiedziałbym tak. Moim zdaniem niesłuszne jest twierdzenie, że los jakiegokolwiek miasta w Wielkopolsce jest marginalizowany. Pamiętajmy, że Komitety Obywatelskie powstawały już w 1916 roku. To było wielkie dzieło księdza Adamskiego, który zorganizował to w formie banków spółdzielczych. Sprawa polskości była na tapecie, działał "Sokół" - niesamowita sprawa. W moim przekonaniu Wielkopolska wrzała. To, czy Jarocin mówi, że zaczął z 8 na 9 listopada, to tylko kwestia tego, kto pierwszy dostał informację. Wielkopolska powstała niemal jednocześnie – wszędzie tam, gdzie była przewaga Polaków. Dla mnie każdy Polak był wtedy powstańcem, kobiety również. Służba zdrowia, zaopatrzenie – wszyscy starali się pomóc, by utrzymać powstańców i wypłacić im żołd. Wybuch powstania 27 grudnia to w pewnym sensie przypadek - jeden strzał z karabinu młodego człowieka w stronę apartamentów Paderewskiego i się zaczęło. Sytuacja kipiała już wszędzie, nie tylko w Ostrowie czy Jarocinie i te różnice można liczyć w zasadzie w godzinach.
Wspomniał pan, że ruch niepodległościowy rodził się już w 1916 roku. Czy myśli Pan, że do zrywu mogło dojść dużo wcześniej? W czasach wojennych nie byłoby to w żaden sposób dziwne.
Trudno powiedzieć. W Poznaniu polskie rządy dla mnie zaczęły się sejmem dzielnicowym w grudniu 1918 roku. Powołano Naczelną Radę Ludową i struktury prawie, że państwowe. Jeśli chodzi o kwestie wybuchu powstania, to ciągle zastanawiano się, w którym momencie przejąć władzę. Czytałem pamiętniki Niemców z Poznania, którzy w ogóle nie wiedzieli o rozruchach w mieście i wyjechali dopiero w 1920 roku. To powstanie było ważne przede wszystkim dla Polaków. Same walki toczyły się głównie w okolicach Rynku i Bazaru, a Poznań był i jest dużym miastem.
Czym dla pana jest to Powstanie i dlaczego zaczął się pan nim interesować, skoro dziadek niewiele opowiadał?
Do śmierci dziadka w 1960 roku Powstanie było tylko tematem normalnych rozmów. Dopiero po jego śmierci, w 1965 roku, mama zaczęła starania o przeniesienie prochów do Poznania. Zaczęła się duża batalia, włączyły się grupy społeczne. Przysłuchiwałem się temu. Po śmierci matki przejąłem dziedzictwo i pamiątki po dziadku, więc siłą rzeczy znalazłem się na pierwszej linii frontu. Zaczęły się spotkania, odczyty w Malborku, Gdańsku i tak to się potoczyło.
"Nowy Taczak? Pytanie, czy miałby kim kierować"
Dziś jest pan już starszym człowiekiem, ale gdyby był Pan młodszy, a w Polsce wybuchła wojna, poszedłby Pan na front?Teraz zdrowie już nie pozwala, ale gdybym był młodszy. Niepodległość jest największą wartością. Na pewno robiłbym wszystko, żeby ją zachować.
Słysząc o zagrożeniu ze strony Rosji, myśli pan, że dożyjemy wojny, czy to tylko propagandowe zamieszanie?
Trudno powiedzieć. Patrząc na dane – że 80% handlu i 50% przemysłu jest w rękach obcych – zastanawiam się, czy my w ogóle mamy jeszcze niepodległość, czy już jej nie straciliśmy. Nie wiem, czy atak militarny jest w ogóle potrzebny.
Gdyby jednak wybuchła wojna lub powstanie, czy objawiłby się "nowy Taczak"?
Zastanawiam się nad tym, bo wiele wpływu na to mają elementy psychiczne. Dziadek został wybrany, bo był znany w Kole Polskim w Berlinie, znał Korfantego, Sejdę i jego też znano. Był człowiekiem odpowiedzialnym, który dążył do minimalizacji strat, żeby jak najszybciej osiągnąć zysk przy jak najmniejszej ilości zabitych. Przykładem jest zdobycie Ławicy – zginęły tam może dwie, trzy osoby, a przejęto ostatni bastion niemiecki w Poznaniu. Taczak potrafił też przekazać władzę Dowbor-Muśnickiemu bez walki o własne ego. Większość jego oficerów sztabowych przeszła do nowego dowództwa. To było myślenie perspektywiczne. Czy dziś znalazłby się ktoś tak odpowiedzialny, kto nie upierałby się przy swoim "ja"?
Czy ktoś taki mógłby dziś stanąć na czele wojsk?
Może ktoś by się objawił, to niewykluczone. Pytanie tylko, czy miałby kim kierować. Przez dobrobyt ludzie stali się trochę, delikatnie mówiąc, zniewieściali.
W Jarocinie i Mieszkowie mamy pomnik generała Taczaka, patronuje on szkole, przyznawane są nagrody jego imienia. Czy pana zdaniem pamięć o dziadku na naszym terenie jest dobrze kultywowana?
Jeśli chodzi o Jarocin – bez dwóch zdań, bardzo dobrze. Mam jednak wątpliwości co do reszty Polski. Gdybyśmy zrobili ankietę poza Wielkopolską, wyniki wiedzy o Powstaniu byłyby raczej mizerne.
Może dlatego, że Powstanie wybuchło "za późno" lub dlatego, że było wygrane, co nie pasuje do polskiego kultu cierpienia?
Czy za późno? To ciekawe pytanie. Moim zdaniem wybuchło w sam raz, żeby być wygrane. Gdyby wybuchło później mogłoby być różnie, a wcześniej nie wiem, co by się stało. Istotną iskrą był Paderewski. Jego przyjazd do Poznania pokazał, że Wielkopolska jest ważna i się liczy. Jego przyjazd do Poznania, a nie do Warszawy było wielkim wydarzeniem dla mieszkańców. To budowało morale. Wszystko złożyło się idealnie w czasie.
Po kilku latach wrócił Pan do Jarocina. Jak podoba się Panu nasze miasto?
Jak Pan widzi, mam plakietkę "Kocham Jarocin". To wystarczy. Jeden z moich dziadków, Marcin Gogołkiewicz, urodził się w Wilkowyji, drugi, Stanisław Taczak, w Mieszkowie. Jestem tutejszy.
Na sam koniec, co chciałby Pan przekazać młodemu pokoleniu?
Powtarzam ciągle jedną rzecz: nie można budować przyszłości bez znajomości przeszłości. Młode pokolenie musi iść do przodu, ale musi też pamiętać o swojej historii. Poznań i Wielkopolska mają piękną historię – początki państwa polskiego, zwycięskie powstania, bo Powstanie Wielkopolskie z 1918 roku było czwartym i wszystkie były udane. Poznań wiedział kiedy je robić. Trzeba pamiętać o swojej ziemi i na tym budować przyszłość.
Dziękuję serdecznie za wywiad. To była duża przyjemność
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.