Minęło bardzo sporo czasu. Znowu nastał lipiec i znowu nadszedł czas przyjmowania pielgrzymów. Siedziałem o poranku na tarasie, piłam smakowitą kawę a śpiew ptaków wtórował dobiegającej z radia piosenki. Piosenka w wykonaniu Ryszarda Rynkowskiego mówiła o darach losu i o tym, jak to brałam z życia tyle lat i teraz mam coś od siebie dać aby podzielić się jabłkiem, które mam… Jabłkiem, które mam? No tak, każdy z nas ma jakieś tam jabłko: mniejsze, większe, słodkie, kwaśne…
Nadeszła również pora na moje dzielenie się i to z pielgrzymami aby powrócić tym samym do rodzinnej tradycji z dzieciństwa. Jeszcze tylko sprawdzić, czy lodówka nie świeci pustkami – nie, czy jest czysta pościel – jest. Jeszcze pomyślałam tylko, że gdybym mogła wybierać wśród pielgrzymów, to bardzo chętnie zaprosiłabym pod dach dwie panie rówieśniczki... ale było tak:
Ludzie czekali na pielgrzymów w Jarocinie
Nadszedł wtorkowy ciepły, lecz nie upalny wieczór. Pod kościołem zebrała się grupka jarociniaków w oczekiwaniu pielgrzymów. W rozmowach okazało się, że wielu czeka na „swoich” podróżników. Czy wystarczy też pielgrzymów dla wszystkich, w tym również dla mnie? - Spokojnie, wystarczy dla każdego! Grupa liczy 180 osób – odparł z uśmiechem mężczyzna rozładowujący górę pielgrzymiego bagażu. To była dobra wiadomość ale gorsza była ta, że grupa była młodzieżowa a tym samym pań w moim wieku w niej nie przewidywano. Nagle z boku ktoś zapytał: - Chce pani sezamka? Proszę, pani się częstuje! To była Marianna. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa 5 kilometrów przed Jarocinem, więc przyjechała z bagażem. - Moja siostra idzie w grupie - powiedziała a ja odetchnęłam z ulgą. Te dziewczyny są moje - pomyślałam ale chwilę potem dowiedziałam się, że Marianna z siostrą są już „zagospodarowane”. Co za pech!
Krótko przed 20.00 doszły do nas strzępy śpiewu. - Idą! - krzyknął ktoś a ktoś inny dodał: - Biedaki! Dzisiaj przeszli znowu prawie 40 kilometrów… Śpiew wzmagał się na sile. Zza drzew zaczęła wyłaniać się nasza wyczekiwana grupa: dziewczyny, chłopaki, ktoś na wózku inwalidzkim, jakiś maluch w wózku dziecięcym. Szli w naszym kierunku, uśmiechali się, machali do nas na powitanie i śpiewali z siłą równą tej na festiwalowej scenie. Jeszcze wspólny śpiew w kościele, jeszcze sprawy organizacyjne i już mogą iść na spoczynek.
Przyjęłam pielgrzymów i to była najlepsza decyzja
Stałam w gotowości udzielenia tego spoczynku jakimś dwom dziewczynom, aż tu nagle spotkałam się wzrokiem z Wojtkiem. Szedł z grupą a raczej kuśtykał pod ciężarem małego plecaka. Serce zabiło mi mocniej: a może porzucić myśl o dwóch dziewczynach i zaprosić tego biedulę? Wojtek był cztery kroki ode mnie. No już! Ruszaj się! Przecież on potrzebuje twojej pomocy! - Masz już nocleg? - spytałam Wojtka nie znając jeszcze jego imienia. Chłopak spojrzał na mnie spod swojej blond grzywki przez pocieszne okulary: - Nie… Jeszcze nie… A ma pani miejsce? Oczywiście, że miałam! - A ma pani jeszcze dwa miejsca dla moich kolegów? - dopytał a mi było już obojętne, że nie są paniami w moim wieku ani nastoletnimi dziewczynami. Tym to sposobem Wojtek, Marek i Janek - przyszłoroczni maturzyści zawitali pod mój dach.
Gdyby ktoś mnie spytał, czy to była dobra decyzja, powiedziałabym: Najlepsza! Nawet za milion nie oddałabym wspólnej kolacji pod jabłonką, rozmów o Bogu i świecie, wzajemnej ciekawości i smaku arbuza przy dźwięku latających komarów. Żegnając się następnego poranka wiedzieliśmy wszyscy: za rok widzimy się znowu!... A może już za 10 dni na festiwalu?
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.