"Wiem, co to znaczy mróz. Zimą to nieraz kobiety okna otwierały i pytały „Gdzie ty Wysocki jedziesz? Uciekaj do domu!” Śnieg to tak walił, że wyglądałem jak małpa. Jestem wytrzymały taki. Dochodziło do 40 stopni na minusie. Ja po kolana byłem w śniegu, w takim namiocie z folii. Czasem ludzie dawali mi na zupeczkę, czasem jakieś kanapki z dżemem czy wątrobianką. Przychodziłem zimą ośnieżony jak bałwan. A jak deszcz ze śniegiem padał, to wszystko było takie mokre, że jak się przykrywałem kołdrą, to czułem jakbym wchodził do stawu…"
Tak swoją opowieść zaczął Władysław Wysocki. Złomiarz z Jarocina, który przez 7 lat był bezdomnym. Stanął na nogi, ponieważ przestał pić, a za dobre sprawowanie w noclegowni dla bezdomnych w Pleszewie, otrzymał niewielkie mieszkanie w Jarocinie. Jego marzeniem było założenie rodziny, swoją partnerkę znalazł szybko, ona także była bezdomna. Żyła na dworcu kolejowym w Poznaniu.
Pan Władziu żeby się utrzymać zbiera złom, codziennie pcha swój wózek przez 8 godzin. Zarabia dziennie około 15-17 złotych. Mówi o sobie, że jest „zdrowy jak koń”, w rzeczywistości jednak przeszedł operację biodra i otrzymał orzeczenie o niepełnosprawności.
Rozmawiamy z nim dwukrotnie, twierdzi, że jest bardzo szczęśliwy. - Jak ja mam teraz dobrze! Przyjadę, to mam obiad zawsze ciepły uszykowany, poprane wszystko, a ja chodzę do pracy. Jak wychodzę z domu, to mówię: „Aniu kochana, zostań z Bozinką”. Bo ten wózek to moja praca, mój chleb. Ile zarobię, to zarobię, ale mamy co jeść.