Rozmowa z lek. med. Teresą Tyrakowską - lekarzem rodzinnym. Od 40 lat mieszka w Kotlinie, ale pochodzi z Jaraczewa. 8 lat temu przeszła na emeryturę, ale wciąż przyjmuje pacjentów.
Jak to się stało, że pani została lekarzem? To były dziecięce marzenia?
Tak, tradycji lekarskich w naszej rodzinie nie było. Mieszkałam w Jaraczewie, skończyłam Nasze liceum - im. Tadeusza Kościuszki. Pamięta pani, kiedyś wspominałam o mojej nauczycielce Małgorzacie Owczarzakowej - fantastyczna kobieta! Bez żadnych gratyfikacji, w ramach swojego etatu, z nami wszystkimi, którzy szliśmy na biologiczne kierunki, zrobiła taki poziom biologii, że na pierwszym roku medycyny na biologii profesor Gerwel krzyknął na całą salę: - Morcinek, Morcinek! Myślałam, że gała. A on zapytał: - Kto panią uczył?! Rzucił indeksem, z pięknym stopniem i widać było, że jest zbudowany - wiedział, że program liceum takiego poziomu nie miał. To był podwyższony - w latach 60-tych! - rozszerzony program przez panią profesor.
Skończyła pani doktor liceum, studiowała medycynę. Cały czas w głowie była ta myśl, by zostać lekarzem?
Cały czas. Mimo że mój ojciec bardzo odradzał. Uważał, że najlepiej byłoby, żebym skończyła filologię polską - bardzo łagodny zawód, tam się nic nie robi. Tato radził też, bym wybrała historię. Mówił: - Słuchaj, jak się raz nauczysz, to wiesz, będziesz w liceum na okrągło uczyć tego samego. (...) I tyle wakacji! No, ale powołanie to jest powołanie. Tamte zawody nie dałyby mi takiej satysfakcji.
Wybrała pani specjalizację od razu?
Tak, od razu - pediatrię. Był taki moment na studiach, kiedy zafascynowała mnie ginekologia z położnictwem. Miałam dobre wyniki, wszystko było ładnie... Aż do momentu aborcji.
Co więcej o swojej pracy zawodowej powiedziała lek. med. Teresa Tyrakowska?
Kogo i za co pokochała?
Kto w rodzinie już poszedł w jej ślady?
Jak dba o swoje zdrowie?
Jakie ma plany i marzenia?