Jestem gotowa pokazać światu, co mi w duszy gra - rozmowa z jarocinianką MARTYNĄ GOGOŁKIEWICZ - modelką, artystką, wokalistką

Opublikowano:
Autor:

Jestem gotowa pokazać światu, co mi w duszy gra - rozmowa z jarocinianką MARTYNĄ GOGOŁKIEWICZ - modelką, artystką, wokalistką - Zdjęcie główne
Opis: Martyna Gogołkiewicz podczas pracy nad jednym ze spotów reklamowych
Zobacz
galerię
11
zdjęć

reklama
Udostępnij na:
Facebook
KulturaZnacie ją ze spotów reklamowych dużych firm, choć może nie do końca kojarzycie, bo o to w reklamach chodzi - by promować produkt, nie aktorów. Od kilku lat jest bowiem jedną z popularniejszych aktorek branży marketingowej, a jej twarz regularnie pojawia się na ekranach telewizorów i smatfonów w Polsce i nie tylko. Dziś rozmawiamy o niektórych tajnikach pracy „od kuchni” dla agencji reklamowych, ale także o innej działalności Martyny. Zapamiętajcie to słowo: Czantoria. Właśnie pojawiło się na rynku muzycznym.
reklama

 Zagrałaś w wielu reklamach telewizyjnych, „gościłaś” chyba w każdym polskim domu, w którym ogląda się programy telewizyjne - i nie tylko, bo część tych spotów „poszło” też w Europę. Robisz to od kilku lat, ale chyba nie czujesz tej popularności na co dzień?

To prawda, nie jestem rozpoznawalna, no ale reklamy mają przeważnie najczęściej po parę sekund i tak naprawdę te sceny, w których ja jestem widoczna, mogą trwać nawet tylko jedną sekundę. Nie jest to na tyle długi czas antenowy, by utrwaliła się twarz. W związku z czym tak naprawdę o tym, co robię, wiedzą tylko moi najbliżsi - znajomi, przyjaciele i moja rodzina i to oni są w stanie mnie rozpoznać czy zauważyć.  

Pracowałaś przy reklamach dla wielu firm w różnych branżach - marketów, banków, sieci komórkowych itp. Które momenty zapadły ci najbardziej w pamięć? Co musiałaś szczególnego robić?

reklama

Jestem zawsze pod ogromnym wrażeniem, jak bardzo zdolni są scenografowie i osoby, które przygotowują te wszystkie rzeczy! Na przykład w jednej reklamie w studiu został zbudowany las, co prawda niewielki, ale mogłam się w nim schować i z niego wyjść - na tym polegała scena. Była też scena, w której trzeba było jeździć na snowboardzie, aczkolwiek wiadomo, że się naprawdę nie jeździło, odbywało się to w wielkim hangarze, w którym ułożono sztuczny lód i rozsypany był wszędzie sztuczny śnieg. Były scenografie, które miały inscenizować kawiarnie we Włoszech. Jednym z fajnych doświadczeń było pływanie na SUP-ie. To w ogóle było bardzo przyjemne, bo było ciepło, odbywało się gdzieś w okolicach Warszawy, na pobliskim jeziorze. Nagrywali nas, jak pływaliśmy sobie na tych SUP-ach, a potem mieliśmy przeskakiwać z jednej deski na drugą, co oczywiście kończyło się w wodzie, bo tego się nie da zrobić. Raz musiałam udawać, że się przewracam i oczywiście chciałam to zrobić bardzo wiarygodnie, więc dla bezpieczeństwa podstawiano mi materac. Są takie reklamy, w których „gra” punkt widzenia osoby grającej. Pamiętam, że miałam coś tam sobie klikać na laptopie i miałam założony na głowę specjalny kask z jakąś kamerką. Był bardzo ciężki.  

reklama

A jak jest z jedzeniem? Faktycznie na planie trzeba jeść to, co się reklamuje, czy tylko się udaje?

Naprawdę się je! Ale jest inny problem. Bardzo często ten czas zdjęciowy trwa bardzo długo - czasem może to być 2, 3 godziny, ale może też być i po 12, 13, 14 godzin. Oczywiście z jakimiś tam przerwami, ale jednak jest to dużo pracy. No i wtedy sceny z jedzeniem są bardzo trudne, bo jeżeli na przykład spożywa się produkt, który się reklamuje, przez cały dzień, to jakkolwiek nie byłby on smaczny, niestety smakować trochę przestaje. Już przy tej piątej godzinie nagrywania ma się dość i od razu po ujęciu wypluwa się produkt do kubeczka, tylko udając tak naprawdę rzucie i przełykanie.  

Dzięki reklamom poznałaś popularnych ludzi.

Pracowałam między innymi z Pascalem Brodnickim, z Michelem Moranem. To były bardzo fajne reklamy i dotyczyły właśnie jedzenia. Spotkałam się jeszcze na planie np. z Radosławem Kotarczykiem, z Maciejem Musiałem czy polskimi mistrzami w siatkówkę.  

reklama

Czy ta profesja wymaga od ciebie jakichś ingerencji w wygląd?

Zazwyczaj najbardziej cierpią moje włosy. Jestem brunetką, a już byłam farbowana do paru reklam na blond. Byłam też kiedyś farbowana na taki bardzo neonowy różowy kolor i dodatkowo klient zażyczył sobie, abym miała aparat korekcyjny na zębach i to nie atrapę, ale prawdziwy! Musiałam pojawić się dwa dni wcześniej w Warszawie - na farbowanie i na zakładanie aparatu. On nie był dokręcony, ale i tak pracował, ja też jestem bardzo czuła na takie rzeczy, więc szczęka mnie bolała i na trzeci dzień od założenia aparatu mogłam już tylko pić przez słomkę. Szybko po zdjęciach był ściągany. Wracając do włosów - ten kolor nie był chyba do końca przemyślany, bo neonowy róż jest bardzo czuły na światło lamp w studiu i już po kilku godzinach zdjęć zaczął schodzić. Trzeba było poprawiać farbowanie.  

reklama

Jak wygląda w praktyce casting do reklamy?

Wygląda to nieraz zabawnie, bo zazwyczaj wykonuje się te zadania, które potem będzie się wykonywać ewentualnie po wyborze aktora w reklamie. Od czasów covidowych robi się to najczęściej online. Kiedy np. grałam to przewracanie się na materac - przygotowany w domu - miałam wtedy casting na Zoomie i kamerka była tak ustawiona, że i tak nie było widać połowy mojego ciała, więc obserwujący musieli sugerować się tylko moim „lotem” po tej wywrotce do tyłu.  

A jak się u ciebie zaczęło granie w reklamach?

Od aktorstwa, od studiowania i od pomysłu na dodatkowy zarobek, bo to nie jest moje podstawowe zajęcie. Ja też nie wiedziałam na samym początku, jak to się wszystko robi, jak to powinno przebiegać. Przede wszystkim najpierw trzeba się zapisać do agencji i ta agencja tak naprawdę już się większością rzeczy zajmuje. Potem trzeba tylko wysyłać zgłoszenia na castingi i bardzo często robić tak zwane „self-tape”, czyli nagrywać się w domu. Nie jest oczywiście tak, że tylko wysyła się „self-tape”, można przyjść na casting, ale na tym pierwszym etapie tak naprawdę nie jest to wymagane. To duża wygoda dla osób mieszkających jak ja - poza Warszawą, gdzie nagrywa się większość spotów. Mówię tu o pierwszym etapie, a są dwa. Po pierwszym castingu wybierane są poszczególne konkretne osoby, które reżyser i klienci chcą zobaczyć raz jeszcze, np. żeby zagrały inną scenkę. Ten drugi etap nazywa się recall. W tym momencie bardzo często trzeba faktycznie już do tej Warszawy pojechać.  

Jesteś aktorką, piosenkarką, do czego wrócimy za chwilę, powiedz, czy żeby zacząć pracę w reklamach, trzeba skończyć jakąś szkołę w tym kierunku?

Nie trzeba, ale czasem to ma swoje plusy. Bardzo często w kartach castingowych są pytania o zawodowstwo - czy się jest aktorem, czy się jest amatorem. Nie przekreśla to nikogo - nieraz klient (zleceniodawca) wręcz życzy sobie tzw. naturszczyków. Są takie osoby, które bardzo dobrze sobie radzą przed kamerą i mają taki naturalny talent do grania. Poza tym - bądźmy realistami i powiedzmy sobie szczerze - jest niewiele reklam, w których tak naprawdę trzeba coś zagrać. Jasne, trzeba być zręcznym, szybko reagować i to są na pewno rzeczy, których się człowiek uczy w szkołach aktorskich, w nabieraniu doświadczenia w pracy przed kamerą i z kamerą. Ale w reklamach jest niewiele miejsca na takie rzeczy. Nie ma nawet tych 10 sekund na wygranie tego, że jest ci smutno czy radośnie, bo 10 sekund to nawet cały spot nie będzie trwał. W związku z czym jest tu na pewno mniej grania niż gdziekolwiek indziej. Także podsumowując - nie, nie trzeba być aktorem, można się po prostu z marszu zapisać do agencji reklamowej. Najlepiej warszawskiej.  

Ile zarabia się w reklamie?

Nie kupi się domu ani samochodu za te pieniądze, no chyba że się jest bardzo znaną osobą. Rozstrzał jest ogromny. Wszystko zależy od wykupu praw od aktora. To to są zawsze największe pieniądze, ale kwoty się różnią w zależności od tego, na ile miesięcy lub lat te prawa są wykupywane, na jakie kraje i tak dalej. Można to liczyć w najniższej pensji krajowej – czasem jest to jej iloczyn, czasem dużo mniej. Zdarza się, że jedziesz na zdjęcia, ale klient nie zdecyduje się na wykup praw. Wtedy dostajesz tak naprawdę tylko zwrot kosztów dojazdu czy hotelu oraz za tzw. dzień zdjęciowy, który ma według umowy trwać do 12 godzin. Granie w reklamach to dobry dodatkowy zarobek, ale na tyle niestabilny, że nie można robić tylko tego wyłącznie, żeby z tego wyżyć.  

Chcę jeszcze pomówić o tym, jak nauczyłaś się akceptować porażki - np. po przegranych castingach. W tej profesji to przecież się zdarza. Musiałybyśmy najpierw wspomnieć o tym, co cię wcześniej spotkało. Brałaś udział w „Mam talent” i „X-Factor”.

Tak, to prawda. Pierwszą „szkołę” miałam w programach typu talent show, drugą w studium aktorskim. Od dziecka wiedziałam, że chcę śpiewać. Zawsze wszystkim mówiłam, że ja chcę zostać piosenkarką. Ewentualnie jak to się nie uda, to wtedy baletnicą (śmiech). Chciałam też spróbować swoich sił na deskach teatralnych i w aktorstwie właśnie. Stąd wzięło się Państwowe Policealne Studium Wokalno-Aktorskie im. D. Baduszkowej w Gdyni. W wyborze na pewno bardzo pomogła lokalizacja, bo ja zawsze marzyłam o tym, żeby mieszkać nad morzem. Poza tym zdawałam tak naprawdę do wielu szkół. Tam mnie przyjęto. Gdzieś tam po drodze były też właśnie talent show typu „Mam talent”. Próbowałam w tym programie swoich sił. Jak miałam bodajże 17 lat, wystąpiłam również w X-Factor. To było bardzo ciekawe przeżycie. Byłam wtedy bardzo młoda i nie miałam jeszcze za wiele do czynienia ze sceną. To tam - po programie - nabyłam pewnego rodzaju doświadczenia. Była duża scena i była duża publika. Miałam odwagę, taką świadomość, że jestem w stanie to zrobić - wystąpić i przy tym też się dobrze bawić. Gdy na jakimś etapie zostałam odrzucona, oczywiście, że to przeżywałam.  

Sanah - znana młoda artystka - w wywiadach nie kryje, że też próbowała swoich sił w tego typu programach i nie przechodziła nawet wstępnych etapów... Więc to nie świadczy o poziomie talentu.

Pamiętam, że ten pierwszy raz był dla mnie bardzo przykry, ten drugi - już mniej, bo nabierałam takiego wewnętrznego poczucia, że to jest okej, że nie wszystkim się to będzie podobać, co ja robię, jak ja to robię. To były takie początki właśnie tego, co umiem teraz. Czyli umiem zostać odrzucona, mniej lub bardziej oczywiście, zależnie od tego, jak bardzo mi na czymś zależy. Ja ten stres mogę teraz obrócić w coś fajnego, w jakąś ekscytację, motywację. Ja tych „self-tape'ów” nie tylko do reklam, ale do przeróżnych innych rzeczy, wysyłam mnóstwo i ułamki rzeczy dostają mi się czasami albo nie mam nic wcale. I to jest okej. Nie traktuję tego personalnie, tylko robię swoje dalej, bo poczucie, że chcę robić to, co kocham i że się chcę w tym spełniać, jest ważniejsze niż to, że zostanę ze 100 razy odrzucona. W reklamie dotyczy to tego, że być może po prostu szukają blondynki wysokiej na 180 cm (ja mam 160 cm) lub zwyczajnie - chcą kogoś innego i to jest okej. To nie oznacza, że mamy się od razu poddawać. Uważam, że trzeba próbować i jeszcze raz próbować, i powolutku odnajdywać się w tym wszystkim. Ta droga nawet liczy się bardziej, jest ważniejsza niż sam cel - że tak powiem trochę taki banał.  

Dlatego, że nie poddałaś się, teraz jesteś trenerką wokalną? To jest przecież twoje podstawowe zajęcie.

Tak! Mam swoje studio w centrum Gdyni, które się nazywa Rock&Swing. Prowadzę je wraz z moją wspaniałą wspólniczką, jak również przyjaciółką, Pauliną Zaborowską. Zaczęłam po szkole, potem ukończyłam wiele dodatkowych kursów, zainteresowałam się różnymi metodami i technikami śpiewania, które wdrażam w swoim nauczaniu, ale też ze względu na to, że sama jestem aktywną i czynną wokalistką. Razem z Pauliną ukończyłyśmy drugi poziom Modern Vocal Training. Teoretycznie to, co się nazywa kursem czy szkoleniem - żeby zrobić te wszystkie certyfikaty - wymaga 2, 3, czy 4 lat nauki. Stawiam też swoje pierwsze kroki w metodzie, która nazywa się Estill. Jeżdżę na przeróżne seminaria ze wspaniałymi wykładowcami, trenerkami wokalnymi, badaczami, badaczkami, lekarzami foniatrami. Staram się cały czas aktualizować swoją wiedzę.  

W końcu też zdałaś sobie sprawę, że przecież miałaś być piosenkarką...

W którymś momencie się „obudziłam”, że to już chyba byłby ten czas. Jestem gotowa, posiadam według mojej własnej oceny tę dojrzałość, którą chciałabym się podzielić - do pisania piosenek, do pisania tekstów i do robienia własnej muzyki. To jest zupełnie innego rodzaju praca twórcza, zupełnie innego rodzaju pokazanie się światu niż np. w reklamie. Pomyślałam sobie: „kurczę, no na co ja czekam, to już spokojnie się może wydarzyć, mogę wreszcie wydać te piosenki, które leżą w szafie od dłuższego czasu”. Może to dramatycznie zabrzmi, ale taką miałam właśnie myśl, że bardzo nie chciałabym się zestarzeć i pod koniec życia mieć sobie do zarzucenia, że się nie odważyłam, że jednak tego nie zrobiłam.  

Jesteś - relatywnie patrząc - wciąż młoda, niewiele po 30-tce. W dzisiejszych czasach jednak na rozpoczynanie kariery - to jest i dużo, i jednocześnie też odpowiednio ze względu na dojrzałość.

Dopiero teraz czuję, że to jest moment, w którym mam już coś do powiedzenia i jestem gotowa, żeby się tym podzielić. To nadal wcale nie jest łatwe, jak na rollercoasterze - gdy ten mój krytyk wewnętrzny się za bardzo „odpala”, to tak trochę metaforycznie powiem - zamykam oczy i po prostu wsiadam w ten rollercoaster i okej, lecimy z tym. To trochę takie uczucie.  

Wydałaś już kilka singli. W planach jest digitalowa płyta. Co chcesz przekazać innym poprzez swoje piosenki?

To, co aktualnie mi w duszy gra, że tak się banalnie wyrażę. To są rzeczy, które się po prostu w moim życiu właśnie dzieją albo na które zwracam uwagę, albo które mnie dotykają. O tym, jak łatwo potrafimy wydać krzywdzące opinie na temat drugiej osoby, o byciu w relacjach, trudnych rozmowach, o przemilczaniu spraw, braku reakcji wobec rzeczy, które nie do końca są okej. „Toast” na przykład ironicznie wznoszę między innymi za właśnie taką społeczną ignorancję, obojętność i milczenie, które jest bardzo często zbiorowym przyzwoleniem na zło, które się dzieje wokół nas. Jest tam trochę soulu, jest tam trochę na pewno R&B, zwłaszcza w „Fuzjach”, jest trochę popu i przeróżnych elementów - staram się pozwalać temu płynąć w różnych kierunkach. I tak sobie tworzymy tę muzykę razem z producentem. Jestem w trakcie pracy nad swoją pierwszą płytą. Zachęcam do obserwowania w mediach społecznościowych, na kanałach streamingowych, bo do tego momentu w międzyczasie na pewno wyjdzie jeszcze parę pojedynczych singli.  

Skąd się wzięła Czantoria, a nie jakieś angielskojęzycznie brzmiące pseudo?

Czantoria to moje ulubione polskie słowo, odkąd je zobaczyłam kiedyś na tabliczce w Beskidzie Śląskim. Jest to nazwa geograficzna góry. Właściwie - pasma górskiego, bo są dwa szczyty, jest Mała Czantoria i Wielka Czantoria, jest też rezerwat przyrody. Uważam, że to słowo ma w sobie wszystko, co w języku polskim najlepsze. Wspaniale się je wymawia, super brzmi, więc - tak po prostu. Ludzie mówią też do mnie zdrobnieniem „Czanti”, co też jest ładne.  

Rozmawiała ANNA GOGOŁKIEWICZ

Martyna Gogołkiewicz - absolwentka Państwowego Policealnego Studium Wokalno-Aktorskiego im. D. Baduszkowej w Gdyni. Jarocinianka z urodzenia. Artystka związana z trójmiejską sceną, gdzie działa jako wokalistka i aktorka. Występowała w licznych spektaklach teatralnych na terenie Trójmiasta i innych miast w Polsce. Śpiewa w zespole eventowym, tworzy również autorską muzykę, którą konsekwentnie rozwija i wydaje pod pseudonimem Czantoria. Jej single znajdziesz na Spotify i YouTube. Prowadzi kanał na Instagramie pod adresem: Czanti (@czantoria_), na którym dzieli się relacjami z pracy.   

WRÓĆ DO ARTYKUŁU
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
logo